1.
Wracał. Zawsze wracał. Ciągle powtarzał sobie – już nigdy, to ostatni raz, ale nie mógł przestać. Wchłaniało go aż to samych głębin jego pamięci, nie pozwalało się uwolnić. Dlaczego więc wtedy był przekonany, że uda mu się z tym skończyć, ze następnego powrotu nie będzie?
A jednak, jak w tamten dzień przekraczał bramę parku – jak setki, tysiące razy – wiedział, że granica nieznanego, którą zawsze bał się przekroczyć, będzie ostatecznie zniesiona. Ale przecież nic tego nie zapowiadało. Słońce chyliło się ku zachodowi. Mrok powoli rozlewał się w parkowych alejkach. Latarnie mdłym światłem delikatnie rozświetlały kamienne dróżki, zanurzone w morzu zgniłych liści. Stawiał kroki powoli, prawie dostojnie, nigdzie się nie spiesząc. Skoro nikt na niego nie czekał, miał dużo czasu. Samotność przeżywana wśród ludzi, nawet jeśli to ostatni, zagubieni gdzieś spacerujący, ma w sobie posmak elitarnej egzaltacji: oto idę sam, bo chcę, nie wstydzę się tego, no bo przecież do życia absolutnie nikt nie jest mi potrzebny. Co więcej, takie przemierzanie pozwala na staranne namalowanie, jasnymi, jednoznacznymi barwami portretu pesymistycznego artysty, którego jedynym towarzyszem jest własny geniusz. Nic to, że to była tylko próba wyłowienia się z głębokiego morza rozpaczy. Ale przecież inni nie musieli, nawet nie mogli o tym wiedzieć. Czytaj więcej Park