Skip to content

Pastorałka

Jak tam musiało być zimno: palce kostniały, ciało
przeszywał przenikliwy dreszcz. Krew na Jej białej
sukni, nad odciętą scyzorykiem pępowiną latają
muchy. Noc. Dziecko całe w brudnej ziemi. Dlaczego
nic mu się nie stało, nie zmarło od razu po porodzie?
Zakażenie, brak higieny i odpowiedniej lekarskiej opieki.
Nie było innego wyjścia. Ale stało się inaczej: było.
I to jest najdziwniejsze.

Wszystko nie tak i na odwrót. Ostateczna materia
w ciele: drobnym i słabym, chorowitym i kaszlącym.
Noc. Pusto. A tutaj dzieje się wszystko. Małe dziecko
przewraca się z boku na bok, matka nie dostała
przeciwbólowych leków i krzyczy. Całą drży, osuwa się
na ziemię. Mdleje. Próbuje ją ocucić. Nie umieraj.
Przecież wtedy tylko koniec. Zostań. Proszę, zostań –

– Boże, w którego nie wierzę. Wracaliśmy z kościoła.
Zmęczone twarze odbijały się w kałużach. Latarnie
świeciły za słabo i można było zgubić się w ciemności.
Nie wiedziałem, po co tam poszedłem i po co wracałem.
Kroki odbijały się echem jak wbijane gwoździe. Jak
rozlewa się krew, gdy zardzewiały metal wchodzi w
nadgarstki? Jak napinają się mięśnie? Szliśmy dalej.
Co się wtedy wydarzyło? To były tylko narodziny.

Nie umiem powiedzieć nic, ponad „tylko”. Milczę
przed nienazwanym. Tłum ludzi. Klęczą. Nie potrafię
wypowiedzieć słowa, w którego nie wierzę
Boże, jak tam musiało być zimno. Dalej noc. Krok
po niewierze to powolne odchodzenie, Po którym nie
można wrócić. I nie ma innego wyjścia. I to jest
najdziwniejsze.

(25 XII 2014)