na scenie tylko mężczyzna, a w nim: chór
czas przemykał krętymi chodnikami – labirynty ciemnych uliczek w mieście
nie rozświetlał ich mrok dnia kamienice gniotły ciała kretów drążących
powierzchnię niewiadomych snów (nie potrafił się ostatnio obudzić
ciągły ból głowy nieprzyjemne kłucie w sercu może to zbliżało się już
obudził się i nie nazwał tego – co niewypowiedziane nie istnieje
frazes który przestał coś dawno znaczyć a teraz ma tylko chronić
przed tym co zmierza w krzykliwym milczeniu)
dlaczego nie zostałeś (kto to mówił do niego?) trzeba było nie odchodzić
ale dobrze: nie będziemy komentować twojego wyboru którego
nam nie zostawiłeś – nie ma innego wyjścia: tutaj już nie ma światła tak
bardzo lubisz snuć się w mgłach zapomnianych twarzy obijać się
ściany drzwi domów widm – one wszystkie kiedyś były – a teraz
tylko na martwej tafli znikającej pamięci
(przestań to wszystko nie istnieje! – ale co? – za oknem crescendo
tramwajowych szyn transformatory trzymają długie legato basowych
uwertur – nie możesz kończyć ale musisz zacząć od nowa albo chociażby od końca
wskazówki zegara przesuwają się jakby szybciej roztopione w godzinach
czy może sam oszalał?
samotność zapukała cicho i niepozornie
prawie tylnymi drzwiami i rozsiadła się swoim chłodnym trwaniem
istnieje tak bardzo tak mocno bo naprawdę jej nie ma albo może jest
lecz nie tutaj ale daleko tam za odbiciem jego w zwierciadłach może
nawet jeszcze dalej
w lustrze lustra)
styczeń 2014