(…) Zdunik wraca do idei słuchowisk poetyckich, nieco dziś zapomnianych..
Myśląc o poezji i radiu, nie odwołuję się do tak zwanych montaży poetyckich, rozsławionych przez emitowane w czwartki słuchowiska na antenie Dwójki. Moja radiowa pamięć wędruje do scenariuszy Władysława Terleckiego, Helmuta Kajzara, Tomasza Łubieńskiego, Jerzego Górzańskiego i Feliksa Netza. Jest to ten rodzaj słuchowiska, w którym otrzymujemy pozorny dialog, niby realistyczny świat, ale i tak najistotniejsza okazuje się rzeczywistość wewnętrzna, którą niezdarnie i uroczo muskają metafory. W słuchowisku Zdunika będzie nią nieistniejąca bramka na lotnisku, która otworzy drogę do drugiego, równoległego świata. „Nauczę cię jak znikać” – mówi ojciec ze wspomnienia bohatera. Niczym w filmach Davida Lyncha to przejście możliwe jest tylko na granicy podświadomości i nieznanego..
Dialogi, które wychodzą z ust bohaterów Zdunika, to wiązki poetyckie. Zwróćmy uwagę na kluczową scenę z lotniska. On (Łukasz Borkowski) rozmawia z pracownicą lotniska (Katarzyna Dąbrowska). Co słyszymy? „Spokojnie, teraz już nic nie może się panu stać” – mówi ona. Gdy on, zdenerwowany, chce już rozmawiać z kierownikiem lotniska, ona mu tłumaczy: „To nie jest takie proste. On nie rozmawia z nikim tak po prostu. Nie zawsze odpowiada. Proszę napisać do niego i cierpliwie czekać”. Skojarzenie z drohobyckimi dialogami z Schulza jest tu na miejscu. Cały czas towarzyszy nam muzyka, którą przygotował na potrzeby tego słuchowiska sam autor i reżyser. Pojawia się wtedy, gdy trzeba oszukać czas linearny. Bądźmy pewni, że wiolonczela i fortepian nie służą tylko wypełnieniu tła. One w sposób umiejętny sterują naszym rozumieniem i nierozumieniem. Wtedy, kiedy mamy przystanąć i otrząsnąć się, wytrącają się. Kiedy jednak mamy wpłynąć do „Gate O”, znowu przypływają i ciepłym strumieniem zapraszają nas do wejścia głębiej, niczym w ciemne morze.
Kluczem do odnalezienia się w świecie Zdunika i tajemniczego portalu pod nazwą „Gate O” jest to coś, co Feliks Netz określił mianem „metafizyki radia”. Znakomity śląski poeta i dramaturg powiedział w jednym z wywiadów, że słuchowiskiem rządzi odwieczny paradoks. Niby słyszymy głosy, rozmowy, monologi, ale w świecie słuchacza to, co wypowiedziane, ginie w obliczu głośnej, radiowej ciszy. Nazywam to na swój użytek „dźwiękowym znakiem wodnym”, czyli atmosferą, przeczuciem czegoś lub kogoś. Ważne jest to, co ukryte – to, ku czemu zmierzamy, nie mówiąc o tym wprost. Tak jest, że przekopując się przez rzędy zdań, trzęsawiska dźwięków i potoki muzyczne, zaledwie przeczuwamy tylko to, co stanowi najgłębszy wymiar radia artystycznego. Nie jest to jednak nazywalne, nie można tego ująć za pomocą słów. Możemy się tylko ocierać – mniej lub bardziej świadomie. Prawdziwy spektakl radiowy jest domeną poezji. Jedynie, nieco fałszywie, przybiera architekturę dramatu. Może to właśnie ten fortel stoi za nieświadomością badaczy i krytyków. Nie potrafią oni bowiem wskazać jednoznacznej definicji słuchowiska. Sława Bardijewska zauważyła tylko, że „wsparty na zasadach dramaturgii – odrzuca rygory dramatu, pozornie daleki od poezji – wkracza na tereny dla niej zastrzeżone”.